Na początek mały filologiczny ekskurs: w języku polskim woda rzeczna (tzn. nie morska, nie słona) nazywana jest słowem „SŁODKA”. I pewnie każda osoba po kilku dniach „suchej” głodówki dokładnie zrozumie, że jest to najbardziej pasujące określenie 🙂
A więc, DZIEŃ DZIEWIĄTY (etap – „wg M.Oganian”).
Rano ósmego dnia (zakończenie „suchego” etapu) waga– 61,1 kg. Do poranka dziewiątego dnia (po całym dniu „wodopoju” 🙂 ) waga podniosła się do 62,3 kg.
Puls i ciśnienie – praktycznie bez zmian.
Specyficzny „acetonowy” zapach z ust na razie utrzymuję się, ale jest mniej intensywny. Język wygląda nieprzyjemnie: znaczne plamy gęstego białego nalotu (około 70%). W każdym wygodnym momencie, gdy warunki na to pozwalają – ciągnie aby pozbyć się dziwnej białej śliny.
Sen: noc z 7 na 8 dzień (ostatnia noc „suchego” etapu) – z przerwami ( od 24:00 do 1:00), potem przebudzenie i czuwanie do 4:30 (spać się nie chciało). Drugi sen – do 7:00. Brak odczucia niewyspania się.
Rano dnia 8-go o godz.8:30 – pierwsze łyki „żywej” wody. Rozkosz. I jednocześnie wrażenie, że pierwsze łyki gdzieś „rozpuszczają się” i wchłaniają już w przełyku, nie docierając do żołądka 🙂 . W sumie za dzień zostało wypite około 2,5 litrów wody.
Przejście do etapu „wodnego” zgodnie z zaplanowaną procedurą było zwieńczone (według metody M.Oganian) 2-litrowym irygatorem (mówiąc inaczej – lewatywą). Rezultat udowodnił, że jelita człowieka, wbrew odczuciom, wcale nie były puste 🙂 .
Pierwszy dzień “wodnego” głodowania kończy 20-minutowa wanna A.Zalmanowa (z emulsją terpentynową) – mającą na celu wydalić złogi-toksyny poprzez największy wydalniczy organ ciała – skórę. Odczucia są znakomite – jak po saunie.